Piórem Pisane

„Jedynie prawda jest ciekawa”
- refleksje i oceny w I rocznicę katastrofy smoleńskiej.

Rocznica każdego ważnego wydarzenia z życia narodu powinna skłaniać do głębokiej refleksji i stwarzać pretekst do zadawania sobie równie ważnych, co trudnych zarazem pytań. Pytań, które nie zawsze odnajdują swoje odpowiedzi, ale dają znakomitą okazję, aby pomyśleć o rzeczywistości, w której żyjemy, szukając jednocześnie jej związków z tym, co było w przeszłości. A jeżeli są to tragiczne sytuacje, to tym bardziej pojawia się powód do takiej zadumy.

Historia narodu polskiego jest szczególna poprzez tragizm dziejów, jakie minione pokolenia musiały przeżyć. Jednak specyfika tych doświadczeń czyni je dodatkowo odmiennymi również w tym, że są one rezultatem postawy wbrew ogólnym tendencjom i nie dają się wpisać w polityczny, społeczny i moralny kontekst wyższego porządku. Postawa ta była w opozycji do założeń głównych graczy ładu europejskiego, co powodowało, że musiała być piętnowana. Polskie interesy zawsze były sprzeczne z dążeniami głównych państw kontynentu. Z tego też powodu Polska nigdy nie mogła liczyć na udział w korzystnych dla siebie aliansach, chyba że sama była ich promotorem.

Katastrofa rządowego samolotu pod Smoleńskiem z prezydentem i jego małżonką na pokładzie oraz z wieloma innymi ważnymi osobami w państwie, wpisuje się w tę serię tragicznych zdarzeń. Nie tylko sam wypadek jest bez precedensu w historii cywilizowanego świata. Również sposób wyjaśniania przez obecny rząd okoliczności jego powstania nie ma w przeszłości sobie równych. Nasuwa się tutaj pytanie, czy ta katastrofa także jest rezultatem wcześniejszej postawy tych, którzy zginęli, a w szczególności ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Tej postawy wbrew założeniom tzw. wielkiej polityki. Jest oczywiste, że przy takim sposobie prowadzenia śledztwa, jak to jest robione obecnie, nie można będzie stwierdzić, co naprawdę było przyczyną rozbicia się samolotu. Jednak sam fakt, że jest tyle pytań i wątpliwości wokół samego śledztwa, nie pozwala na zgodę ze stwierdzeniem, że był to zwykły wypadek. A skoro występowanie tego rodzaju podejrzeń ma dodatkowo swoje szerokie uzasadnienie w pojawiających w przestrzeni publicznej opiniach i faktach, to tym bardziej refleksje nad tym wydarzeniem powinny obejmować nie tylko bieżącą rzeczywistość, ale także sięgać w przeszłość. A wszystko po to, aby widzieć szerszy kontekst polskiej historii. Bo przecież wszystko, co dzieje się obecnie, jest konsekwencją przeszłości, a zarazem wyznacznikiem zdarzeń w przyszłości. W ten sposób nic nie dzieje się bez przyczyny i bez skutku. Historia jest drogą do celu, którego założenia zostały zapisane na początku tej drogi.

Kiedy w I połowie XVIII wieku kształtowały się główne ośrodki decyzyjne kontynentu europejskiego w postaci Prus i Rosji, Rzeczpospolita osłabiona konfliktami wewnętrznymi, które często były źródłem jej kłopotów na arenie międzynarodowej, nie miała żadnego pomysłu na własną rolę w tej nowej konfiguracji państw. A przy słabnącej pozycji monarchy do głosu dochodziły, mające swoje źródło w egoizmie i prywacie, partykularne głosy możnowładców. W rozumieniu polityków Prus i Rosji, a także Austrii, państwo polskie nie stanowiło już żadnej realnej siły i jego dalsze funkcjonowanie nie miało racji bytu. Słabość skorumpowanych elit, których, jak mawiał później Piłsudski, kwity znajdują się na dworach europejskich mocarstw, była zapowiedzią rozbiorów. Ogólny upadek obyczajów w tych sferach i porzucenie starych wzorców kultury sensu stricto chrześcijańskiej na rzecz wolnomyślicielskich ideałów epoki Oświecenia to kolejny etap genezy upadku Rzeczpospolitej szlacheckiej. Zastanawiające jest, że po prawie trzech stuleciach, diagnoza stanu państwa polskiego jest niemal identyczna. Ocenę ówczesnej sytuacji w Polsce podobnie określił znany twórca polskiego dziewiętnastowiecznego konserwatyzmu Ludwik Górski. Pisał on, iż tragizm naszego państwa polegał również na „ […] złączeniu przez partię kierującą opinią publiczną w zniewolonym już narodzie sprawy narodowej z tymi ideami, które umożliwiły bezprzykładne, w dziejach Europy zniszczenie królestwa chrześcijańskiego […], tym samym owi ultrapatrioci dokonywali zdrady prawdziwej polskiej tradycji, sensu dziejów Polski „.

Osieroconemu społeczeństwu pozostało jedynie przyjąć rolę beneficjenta całego dziedzictwa narodowego. Przekazywanie tego dorobku stało się świętą sprawą, bo to on miał być w przyszłości fundamentem nowej państwowości polskiej. Tworzył się w ten sposób nowy rodzaj oręża Polaków przed obcym gwałtem. XIX wiek ten sposób obrony umacniał,  przyczyniając się do dwóch wielkich czynów zbrojnych, zwanych Powstaniem Listopadowym i Powstaniem Styczniowym. Państwa już nie było, ale naród wciąż istniał, bo żył jego duch. A ten duch to wiara i wyrosła z niej tradycja. Te dwa czynniki były nie do pokonania dla ówczesnych Goliatów Europy. 
W końcu Goliat padł, a naród pozbawiony państwa, po 123 latach odzyskuje niepodległość. Te 20 lat wolnej Polski, gdzie nie wszystko można oceniać bezkrytycznie, było jednak ogromnym wysiłkiem ówczesnego pokolenia, aby zbudować niezależne i niepodległe państwo. Później nadchodzą lata straszliwej wojny i długi prawie półwieczny okres komunizmu. Systemu, którego założenia dla rozwoju, zarówno społecznej zbiorowości, jak i poszczególnych jednostek, nie odpowiadały rzeczywistym potrzebom człowieka. Dawał on protezy szczęścia, ale nie mógł dać prawdziwego szczęścia. A to wszystko z jednego prostego powodu. Albowiem w morzu deficytu na wszystko, na pierwszym miejscu był deficyt prawdy. „Poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli” – mówi do na Chrystus każdego dnia. Do nas, tzn. do człowieka wierzącego i niewierzącego. Wczoraj, dziś i jutro słowa te będą aktualne, bo bez nich człowiek może tylko błądzić.

I przyszedł rok 1989. Okrągły Stół i ludzie tzw. opozycji zapomnieli o tej prawdzie. Nie będę tutaj pytał w imię czego tak postąpili, bo zawsze będzie to powód mały, chociaż może z punktu widzenia niektórych konieczny, np. w imię kompromisu. Kompromisu dobra ze złem? Może, jednak ze złem nigdy się nie dyskutuje. Jedyną formą konfrontacji z nim jest dawanie świadectwa prawdzie. Prawdzie, która jak mawiał papież Jan Paweł II jest źródłem i fundamentem wolności. Bez niej nie można budować zdrowego Państwa i społeczeństwa. A jednak przez te ostatnie 20 lat robiono wszystko, aby zło i kłamstwo były partnerem w dialogu publicznym, a ci, którzy zdecydowanie odrzucali udział w nim byli i są nadal uważani za wichrzycieli i oszołomów. Główną przyczyną wykluczenia tych ludzi przez media i środowiska opiniotwórcze jest ich uporczywe i bezkompromisowe trwanie przy prawdzie. To jedyne i podstawowe kryterium, które wyklucza ich spoza układu tworzonego od 1989 roku.
W przedstawionym powyżej kontekście data 10 kwietnia 2010 roku i to wszystko, co działo się potem, jest wg mojej oceny, wypadkową procesów, które zachodziły w ostatnim dwudziestoleciu w naszym kraju. Procesów, które swoje źródło i umocowanie polityczno-społeczne, a nawet moralne, posiadają w okresie komunistycznym. Niestety, brak publicznej spowiedzi elit naszego państwa sprawił, że nie można tutaj mówić o całkowicie nowym otwarciu i nowej Polsce. Stąd wniosek, że 1989 r. nie jest żadną granicą pomiędzy dyktaturą a demokracją, zniewoleniem a wolnością. Jest po prostu kontynuacją starej drogi. Kolejnym etapem w systemie zniewolenia, mocno zmodyfikowanym i zakamuflowanym, który swoją genezę ma w ideałach rewolucji francuskiej, a określany jest teraz często mianem socjalizmu liberalnego.

Należy w tym miejscu postawić pytanie, czy mimo tych procesów obecnych w naszej najnowszej historii, udałoby się uniknąć katastrofy z 10 kwietnia? Moim zdaniem byłoby to możliwe, gdyby nie owa determinacja i upór ludzi nieugiętych,  którzy chcieli iść tylko wąską drogą prawdy i ani kroku w bok od niej. Na nieszczęście dla siebie wygrali oni wybory w 2005 roku. Polityka historyczno-edukacyjna rozpoczęła w tym momencie swoje nowe otwarcie, którego nie mieliśmy od czasów II wojny światowej. Wyraźnie nawiązywała do idei niepodległościowych poprzez konkretną formę działania i oddziaływania na współczesne pokolenie Polaków. Do tej pory mieliśmy bowiem papierowo-pomnikowe deklaracje i wystąpienia przy okazji większych świąt narodowych. Ponadto, nie szły za tym żadne przemyślane kroki w budowaniu pamięci o przeszłości i w uświadamianiu, że patriotyzm jest zawsze aktualny. A najbardziej może być zagrożony w czasach pokoju, gdy czujność społeczeństwa staje się uśpiona. Dlatego wybory parlamentarne i prezydenckie w 2005 roku były pewnym wyłomem, a nawet wręcz nieprzewidywalnym zdarzeniem w dotychczasowym scenariuszu wyborczym. Polacy stali się nieobliczalni. Tzw. autorytety i ośrodki publicznej debaty, a w niej najważniejszą role odegrały media, wpadły w ogromną furię, która chwilami graniczyła ze strachem. Nie ulega tutaj wątpliwości, że był to strach przed prawdą. Dlatego należało robić wszystko, aby wytłumaczyć ludziom, że popełnili błąd. Trzeba było narodowi powiedzieć – to był zły wybór, wszyscy inni są lepsi. Nie będę tutaj analizował błędów, jakie popełnił Jarosław Kaczyński. Problem nie tkwi w tym, że te błędy popełnił, ale że był i jest po ,,niewłaściwej stronie”. Nie chce być w tym układzie. A tego tzw. pseudoelity i różne salony nie mogą mu wybaczyć. Drażni je ta niezłomna postawa, która jest ich wyrzutem sumienia. Tak więc, dopóki Kaczyński będzie trwał na obranym kursie, ocena jego osoby przez te środowiska zawsze będzie taka sama. Wróg publiczny nr 1, którego dla dobra demokracji i spokoju (czyjego spokoju?) należy usunąć i zlikwidować.

Porównując prezydenturę Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego trzeba zauważyć, że są to postacie symboliczne. Kaczyński był współczesnym orędownikiem idei Polski wolnej i niepodległej. W swoich działaniach wyraźnie nawiązywał do budowania sojuszu państw środkowoeuropejskich, starając się w ten sposób stworzyć przestrzeń polityczną dla mniejszych krajów. Ze względów ekonomicznych i energetycznych do tej współpracy Lech Kaczyński mocno zapraszał, także państwa Kaukazu, w tym szczególnie Gruzję. Tylko ludzie nie znający realiów polityki i wrogowie wyśmiewali zdecydowane poparcie, jakiego nasz prezydent udzielił przywódcy gruzińskiemu w 2008 roku. To zaangażowanie było elementem składowym całej polityki, jaką tworzył Kaczyński na obszarze międzynarodowym. Doskonale to widziała Moskwa. Jej zaniepokojenie w tej kwestii pokazuje, jak poważnym i niebezpiecznym dla bieżących celów polityki, realizowanej przez Putina i Miedwiediewa, był Lech Kaczyński. Tytuł książki, prof. Zdzisława Krasnodębskiego, „Już nie przeszkadza” bardzo czytelnie odnosi się do osoby śp. prezydenta. W kontekście wielkiej polityki realizowanej przez Niemcy i Rosję, której doskonałym obrazem są słowa Putina, mówiące o budowaniu przestrzeni pokoju od Władywostoku do Lizbony, niewątpliwie postać Kaczyńskiego i jego działania były przeszkodą. Przeszkoda została usunięta, a my będziemy teraz zdani na łaskę decyzji wielkich tego świata. Nie mamy bowiem u władzy ludzi, którzy będą nas reprezentować jako naród.
Natomiast obecny prezydent Komorowski, sam ustawia się w opozycji do tego, co głosił i tworzył jego poprzednik. Jego słowa, jeszcze jako marszałka Sejmu i osobliwe zachowanie w sytuacjach kurtuazyjnych, pokazują wizerunek, który tę przeciwwagę i odmienność potwierdza. Wszyscy pamiętamy słowa Komorowskiego, odnoszące się jak zwykle z pogardą do prezydenta Kaczyńskiego: „Może prezydent kiedyś gdzieś poleci i nie wróci, i wtedy wszystko się zmieni”. Dzisiaj ta wypowiedź brzmi jak straszliwe, diabelskie wręcz proroctwo.

Lech Kaczyński i ludzie przez niego nominowani na różnych stanowiskach zginęli w wypadku, którego przyczyn ciągle nie znamy. A zatem, jeden z bliźniaków już problemu nie stwarza. Teraz już można budować Polskę, bo przecież zgoda buduje. Tylko, że jest to zgoda, którą zawarto przy Okrągłym Stole. Zgoda koncesjonowanej Solidarności z komunistami, na którą nikt nie dał żadnej legitymacji, rozumianej w pojęciu demokratycznym. Układ ten wprawdzie jest sankcjonowany powszechnymi i bezpośrednimi wyborami. Ale czy są one wolne? Przecież warunkiem i świadectwem mówiącym o jakości demokracji są wolne i niezależne media. To one kształtują postawy i poglądy społeczeństwa. Jeśli nie ma wolnej i obiektywnej informacji, nie ma też wolnych i swobodnych decyzji przy urnach wyborczych. To, jak się zachowywały media przed katastrofą i teraz rok po niej, nie można zaliczyć do demokratycznego porządku w państwie. W demokracji bowiem dopuszcza się spór poglądów i walkę na argumenty, w której widz-obywatel może być przy odrobinie intelektualnego wysiłku obiektywnym arbitrem. W Polsce jednak jest nieustanny atak nie na poglądy, ale na człowieka. Dziennikarze już nawet nie stwarzają pozorów dyskusji, oni po prostu kopią tego człowieka. Tak było w przypadku śp. prezydenta, tak jest i dzisiaj, rok po tragedii. A co na to społeczeństwo? Tuż po katastrofie społeczeństwo mówiło tak: „Szkoda człowieka, mimo że był, jaki był […]”. Tylko, jaki był naprawdę, to nie wiedzieliśmy. Ale o tym już obywatel nie pomyślał. Dalej: „Szkoda, że Jarek z nimi nie leciał […]”. A ja wtedy pomyślałem, że Pan Bóg zabrał nam tego prezydenta, bo to społeczeństwo na niego nie zasłużyło. Po prostu nie dorosło, aby odkryć wielkość tego człowieka. Może to zrobią następne pokolenia. To obecne jest bowiem małostkowe i przez to żałosne. Żałosne wtedy, gdy grilluje, bo jest mu dobrze i żałosne wtedy, gdy narzeka na jednego z Kaczyńskich, bo jest mu czemuś źle.
W jednym z wystąpień, wspomniany już profesor Zdzisław Krasnodębski, nie mogąc pogodzić się z bezkrytyczną i bezmyślną akceptacją przez społeczeństwo prezentowanych obecnie wzorców, miał powiedzieć: „Gardzę wami […]”. Nie była to obraza, ale raczej dezaprobata dla ślepych i naiwnych wyborów narodu, który pozwala siebie okłamywać. Poza tym, ten stosunek ma o wiele szerszą płaszczyznę oddziaływania. Ponieważ gardzą nami również Rosjanie, co było wyraźnie widać przy prezentacji raportu ze śledztwa przez gen. Anodinę, bo mamy premiera, który oddaje im śledztwo z łatwością i gorliwością, przewyższającą ich najśmielsze oczekiwania. Gardzi nami Zachód, bo co to za partner, który pluje na swego prezydenta na oczach całego świata, a gdy ten ginie, to premier beztrosko pozbywa się obowiązku prowadzenia śledztwa. Właściwie to w tym akcie można dostrzec symboliczne zrzeczenie się części suwerenności na rzecz obcego państwa. Sprawdza się tutaj stara prawda, że jeśli nie szanujemy się sami, to nie będą nas szanować obcy. Ta pogarda jednak pójdzie jeszcze dalej, obejmując następne pokolenia naszych dzieci i wnuków. Zostawiamy więc na przyszłość ciężkie brzemię naszych haniebnych wyborów. Przez dwadzieścia lat tzw. transformacji jesteśmy prowadzeni na postronku medialnej propagandy. Aż wstyd powiedzieć – jak stado baranów. Swoją postawą odrzucamy dziedzictwo wielkich Polaków, w tym Jana Pawła II, który za kilka tygodni będzie ogłoszony błogosławionym.

W pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej zło, które włożyło na siebie szaty prawości i prawdy, bezlitośnie i konsekwentnie dzieli naród, wypuszczając ogromne ilości kłamstwa. Kłamie się już nawet w określaniu przyczyn tej tragedii. Sytuacja wydaje się beznadziejna, a pacjent nie rokuje żadnych szans na poprawę. Można tak na to spojrzeć. Ale można też widzieć ratunek wbrew zwątpieniu i wierzyć, że są w tym tłumie zdrowe komórki, które przemienią cały organizm. Nie wiadomo tylko, czy zwykły ludzki wysiłek tutaj wystarczy. Czy może trzeba będzie padać na kolana i prosić o cud Najwyższego, żeby wspomógł wszystkich Polaków, ze względu na tę grupkę nielicznych. Ale nie dla ich chwały i zwycięstwa, ale dla prawdy, która musi zwyciężyć, żeby dać świadectwo o samym Bogu. Żeby pokazać silny związek Boga i człowieka. Jeśli bowiem mamy widzieć jakiś sens cierpień tego narodu, który cierpi na równi z winy obcej jak i własnej. Jeśli mamy widzieć sens śmierci prawych ludzi, to musimy łączyć to z Bogiem, z Jego cierpieniem na Krzyżu.
Teraz, w 2011 roku, kiedy jesteśmy w okresie Wielkiego Postu, tuż przed Wielkim Piątkiem, jako ludzie wierzący powinniśmy wpisywać ofiarę z 10 kwietnia 2010 roku w Ofiarę Chrystusa. Wtedy tylko będziemy widzieli sens tego, co się stało rok temu pod Smoleńskiem. Ta świadomość dla każdego wierzącego oznacza w konsekwencji konieczność uderzenia się we własne piersi i tym samym przyznanie się do winy. Ktoś może powiedzieć, że nic złego tu nie zrobił. Po prostu stała się tragedia niezależnie od nas. Jednak Bóg na Sądzie Ostatecznym nie będzie słuchał naszych tłumaczeń. Zada nam jedynie proste pytanie – co ty konkretnie zrobiłeś, żeby zapobiec działaniu zła i kłamstwa? A przecież trzeba nam wiedzieć, że nawet słuchanie i powtarzanie słów kłamliwych i złych jest już współpracą z samym złem. Dlatego jedynym ratunkiem przed kłamstwem cudzym i własnym jest świadoma obrona. A jak to robić, mówi nam Sokrates, zalecając, aby człowiek posiadał w sobie trzy rodzaje pytań, stanowiących swego rodzaje sita na informację z zewnątrz. Pierwsze sito i pytanie – czy to, co słyszysz jest dobre? Drugie sito i pytanie – czy ta wiadomości jest prawdziwa? Wreszcie trzecie – czy jest ona konieczna, aby o niej mówić? Jeśli przynajmniej część społeczeństwa stosowałaby takie kryteria oceny usłyszanych wiadomości, kłamstwo byłoby bezsilne. Tymczasem w mediach jest stosowana stara zasada propagandy goebbelsowskiej – kłamstwo powtarzane milion razy staje się prawdą. Wystarczy wybrać obiekt swego ataku, który powielany setki, tysiące razy przez inne media, a w propagandzie szeptanej można to liczyć w milionach, sprawi, że powstanie nowa rzeczywistość. Oczywiście kłamliwa, ale kto to sprawdzi. A jeśli nawet to zrobi, to nie przedrze się przez wrzask i tumult krzykaczy ze swoim sprostowaniem.
Klasycznym przykładem ofiary stosowanych oszczerstw na masową skalę, obok braci Kaczyńskich, jest tutaj postać zakonnika-redemptorysty o. Tadeusza Rydzyka. Nie znam drugiej osoby w Polsce, która robiłaby współcześnie dla kraju tyle dobrego, co ten kapłan. Więc dlaczego się go opluwa? Dlatego, że żyje w prawdzie i budzi sumienia. To bardzo razi w zalewie ciemności i ciemnoty w naszym społeczeństwie, gdzie propaguje się jedynie słuszne poglądy, będące mieszanką postpeerelowskiej poprawności politycznej i brukselskiej nowomowy uczulonej na wszelkie przejawy patriotyzmu i wiary chrześcijańskiej. Dlatego to, co robi o. Rydzyk jest ważną częścią składową budowania nadziei dla Polski i Polaków. Może w końcu się obudzą i zobaczą, w jakiej żyją podłości i zniewoleniu. Może więc trzeba szukać innej prasy, telewizji, może tych, których tak mocno atakują trzeba odkryć na nowo. Wszystko zostało odwrócone. Jeśli zło jest dobrem i na odwrót, to w tym pomieszaniu pojęć należy przyjąć taką zasadę odwrotności przy ocenianiu przedstawianych przez media sytuacji i osób.

10 kwietnia 2010 roku zakończył pewien etap w zmaganiach o budowę sprawiedliwej Europy, gdzie interes Polski mógłby być ważną częścią składową polityki europejskiej. Niestety etap ten zakończył się klęską. Niektórzy komentatorzy nazywają ten moment w naszej historii „upadkiem smoleńskim”. Symbolizuje on upadek polskiej polityki i ostatecznie przegraną, przynajmniej na najbliższe lata, narodu polskiego. W dużej mierze jest to efekt poddaństwa umysłów Polaków wszechobecnej propagandzie mediów. Po okresie peerelowskiej jałowości i niedostatku w sferze życia materialnego, Polacy otrzymując odrobinę wolności, zaczęli nadrabiać w tej mierze braki. Media zaczęły doskonale pokazywać nowego idola i motywacje do całorocznej harówki. To pokolenie nie podjęło się wysiłku obrony w swoim sercu i w rodzinach wartości tych najważniejszych, prowadzących do prawdy i wolności. Wezwanie Jana Pawła II skierowane na Westerplatte do młodych w 1987 roku zostało bez odpowiedzi i wciąż czeka na swoja realizację. Papież mówił wówczas o prawdziwej i odpowiedzialnej wolności. Wolności, która prowadzi do poznania prawdy i jest wymagająca. Człowiek musi bowiem od siebie wymagać, ponieważ tylko w ten sposób może uniknąć pokusy samowoli, która prowadzi do samozagłady. Słowa mówiące, że każdy w swoim życiu ma swoje Westerplatte, z którego nie można zdezerterować, w dzisiejszym czasie brzmią jak wyrzut sumienia dla narodu, który nie posłuchał swego pasterza.
Tak więc, jeżeli nawet sam papież nie uzyskał wśród swoich właściwego odbioru, to tym bardziej prezydent Kaczyński – bezpardonowo atakowany i opluwany na wszystkie sposoby – nie mógł znaleźć zrozumienia w narodzie, któremu wyrobiono już określoną wrażliwość i percepcję. Ś.p. prezydent doskonale wiedział, że porusza się w bardzo trudnych obszarach polityki. Mimo to, nie rezygnował, mając świadomość, że ta droga jest warunkiem, aby Polska była wolna i bezpieczna. Opinia byłego dowódcy operacji specjalnych Sił Powietrznych USA, gen. Waltera Jajki to potwierdza: „Polegli pod Smoleńskiem polscy przywódcy widzieli świat takim, jakim jest, a nie takim, jakim Europa i Ameryka chciałyby, żeby był. To była pierwsza generacja, która odrzuciła zdecydowanie rosyjskie zniewolenie i negocjowała powrót do Zachodu, czyniąc z tego zadania podstawę polityki obronnej.”
Nie ulega wątpliwości, iż czas, w którym obecnie żyjemy będzie przez przyszłe pokolenia szczególnie komentowany. Dzisiaj zatem, swoją postawą my, jako naród, dajemy świadectwo naszym dzieciom i wnukom. Świadectwo o nas samych, o naszych wyborach i naszym życiu.

Ostatnio „Nasz Dziennik” zaprosił do dyskusji różne osoby z życia publicznego, stawiając nieco prowokacyjne pytanie: „Po co nam Polska?” Jednym z uczestników tej dyskusji był Paweł Zyzak. Ten młody historyk, autor napisanej z dużą odwagą biografii Lecha Wałęsy, wypowiedział proste, ale znamienne słowa: „Chcemy być Polakami, bo Polska jako wspólnota istnieje od ponad 1000 lat. Daje nam poczucie wartości, bezpieczeństwa oraz chęci podtrzymania jej egzystencji.” Jak widać, patriotyzm to nie tylko patetyczne uczucia i słowa, ale także, a może przede wszystkim pragmatyzm, którego dzisiaj nam tak bardzo brakuje. Przy tej wypowiedzi, jakże kontrastują słowa obecnego premiera Donalda Tuska, który jeszcze w 1987 roku powiedział, że dla niego „[…] Polska to nienormalność […], to pokój przechodni”. A dzisiaj mamy realizacje tych słów, które stały się wyznacznikiem obecnych rządów Tuska w Polsce.
W prostotę wypowiedz Pawła Zyzaka dobrze wpisują się też słowa innego historyka i politologa, prof. Jacka Bartyzla. Swój wykład umieszcza on na płaszczyźnie dwóch podstawowych zależności warunkujących byt ludzki. Mianowicie, pokazując ścisły związek pomiędzy filozofowaniem a życiem, gdzie narodowy bios Feliksa Konecznego domaga się uzupełnienia przez polskie logos i ethos, prof. Bartyzel zwraca uwagę na bezpieczeństwo, ład i wolność jako warunek prawidłowego rozwoju państwa.
Czy zatem po tragedii smoleńskiej można mówić o istnieniu w naszym kraju tych trzech czynników, które określają państwo jako zdrowy organizm? Niedawno jeden z doradców prezydenta Kaczyńskiego na łamach prasy postawił jeszcze bardziej konkretne pytanie - jakie poczucie bezpieczeństwa może mieć po 10 kwietnia 2010 roku zwykły obywatel, skoro państwo polskie nie zapobiegło tragedii, w której zginął prezydent i najważniejsze osoby w kraju?
Myślę, że każdy z nas powinien to pytanie sobie zadać i zastanowić się, w jakiej Polsce żyje? I czy to jest Polska, w której chciałby nadal żyć? Nie można też zapominać, że to „ życie” oznacza nie tylko „mieszkanie”, ale przede wszystkim pracę i oddanie dla Ojczyzny, dla tego całego dziedzictwa, któremu na imię Polska. Takie pytania budzą świadomość i pozwalają mieć nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, bo jak pisał w XIX wieku wspomniany już wcześniej Ludwik Górski: „ […] upadliśmy, ale upadając byliśmy ciągle przeciw […]”. A ta opozycja musi odnosić się zawsze wobec kłamstwa, także w sprawie tragedii z 10 kwietnia 2010 roku.
Tak więc, aby ofiara smoleńska nie poszła na marne, a nasza reakcja nie pozostała jedynie na płaszczyźnie żałobnej, musimy obudzić się i zdać sobie sprawę ze swojego położenia. Nie jest ono bowiem dzisiaj łatwe. Jednak, tylko stając w prawdzie wobec siebie samych - każdy z nas osobno i w całości jako naród - możemy mieć szansę na odrodzenie.
Prawda i kłamstwo od początku świata tworzą arenę walki. Każdy z nas może wybrać, po której stronie chce stanąć. Kłamstwo w swoich podszeptach zawsze kusi czymś atrakcyjnym, obiecując wiele, ale zawsze prowadzi do upadku. Natomiast prawda bywa czasami trudna, wręcz bolesna, ale zawsze wyzwala. Poza tym, jak już kiedyś mądrze zauważono: „Jedynie prawda jest ciekawa”.

Ireneusz Pryzowicz